Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciała powiedzieć: ja — ja jedna umiem opłakiwać tego człowieka tak, jak on na to zasługuje. Lecz w chwili gdy nasze dłonie trwały jeszcze w uścisku, wyraz strasznej rozpaczy pojawił się na jej twarzy, i pojąłem że ta kobieta należy do istot, które nie są igraszką czasu. Dla niej on umarł zaledwie wczoraj. I zaiste! to wrażenie było takie potężne, że i mnie się również wydało iż umarł zaledwie wczoraj — nie, w tej oto chwili. Ujrzałem i ją, i jego w tej samej minucie — jego śmierć i jej boleść — ujrzałem jej ból w momencie jego śmierci. Rozumiecie? Widziałem ich razem — słyszałem ich razem. Rzekła z głębokiem westchnieniem: „Przeżyłam go“, a mój wytężony słuch zdawał się słyszeć wyraźnie — obok jej głosu pełnego rozpaczliwej żałości — szept, w którym Kurtz zawarł wieczyste swe potępienie. Zapytałem siebie poco tu się właściwie znalazłem i ogarnęła mię taka panika, jakgdybym był zabłądził i trafił do miejsca pełnego okrutnych i bezsensownych tajemnic, których ludzka istota oglądać nie powinna.
— Wskazała mi krzesło. Usiedliśmy. Położyłem paczkę delikatnie na małym stoliku, a ona nakryła ją dłonią...
— „Pan go znał dobrze“, szepnęła po chwili żałobnego milczenia.
— „Ludzie tam się prędko zbliżają“, rzekłem. „Znałem go o tyle, o ile człowiek może poznać drugiego człowieka“.
— „I podziwiał go pan“, rzekła. „Niepodobna było go znać i nie podziwiać. Prawda?“
— „Był to wybitny człowiek“, rzekłem niepewnie. I zniewolony nieruchomym, wymownym jej wzrokiem, który zdawał się śledzić dalsze słowa na moich ustach, dodałem: „Niepodobna go było — —“