Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na pierwszem piętrze i czekałem, a on zdawał się patrzeć we mnie z błyszczącej mahoniowej tafli — patrzeć tym dalekosiężnym i wszechogarniającym wzrokiem, który obejmował, nienawidził, potępiał cały świat. Wydało mi się, że słyszę jak wykrzykuje szeptem:
— „Ohyda! Ohyda!“
— Zmierzch zapadał. Czekałem w wysokim salonie o trzech długich oknach, sięgających od posadzki do sufitu, oknach które wyglądały jak trzy jaśniejące, udrapowane kolumny. Wygięte, pozłacane nogi i oparcia mebli lśniły niewyraźnie krzywemi linjami. Wyniosły marmurowy kominek miał zimną, monumentalną białość. Masywny fortepian stał w rogu; płaska jego powierzchnia połyskiwała mrocznie jak ciemny, polerowany sarkofag. Wielkie drzwi otworzyły się — zamknęły. Wstałem z miejsca.
— Zbliżyła się, cała w czerni; blada jej głowa płynęła ku mnie w zmierzchu. Była w żałobie. Więcej niż rok upłynął od jego śmierci, więcej niż rok od czasu gdy przyszła o tem wiadomość; zdawało się że ta kobieta będzie go zawsze pamiętać i opłakiwać. Ujęła obie moje ręce, szepcząc:
— „Uprzedzono mnie o pańskiem przyjściu“.
— Zauważyłem że nie była bardzo młoda — to znaczy nie wyglądała na dziewczątko. Czuło się w niej dojrzałą zdolność do wierności, do zaufania, do cierpienia. Miałem wrażenie iż pociemniało w pokoju, jakby całe światło chmurnego popołudnia schroniło się na jej czole. Te jasne włosy, ta blada twarz, to czyste czoło były, rzekłbyś, otoczone szarą jak popiół aureolą, z której patrzyły ku mnie ciemne oczy. Spojrzenie ich było otwarte, głębokie, spokojne i ufne. Niosła swą bolejącą głowę, jakby była dumna ze swego bólu, jakby