Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak zaziemska nienawiść Kurtza do tajemnic które przeniknął, walczyły o posiadanie jego duszy nasyconej pierwotnemi wzruszeniami, goniącej za kłamliwą chwałą, fałszywemi zaszczytami, za wszelkim pozorem powodzenia i potęgi.
— Czasami był dziecinny aż do śmieszności. Pragnął aby królowie go spotykali po stacjach, gdy będzie wracał z jakiegoś upiornego Nigdzie po dokonananiu wielkich rzeczy.
— „Trzeba pokazać że się ma w sobie coś, co może innym przynieść pożytek, a wówczas spotyka człowieka bezgraniczne uznanie“, mawiał. „Oczywiście należy zawsze zwracać uwagę na pobudki — słuszne pobudki — zawsze“.
— Długie wodne przestrzenie pomiędzy kolanami rzeki, identycznie do siebie podobne, monotonne zakręty nie wyróżniające się niczem, przesuwały się obok parowca, zarośnięte gąszczem stuletnich drzew patrzących cierpliwie wślad za tym umorusanym sadzą fragmentem innego świata, zwiastunem zmian, podboju, handlu, rzezi, błogosławieństw. Patrzyłem naprzód, kierując statkiem.
— „Niech pan zamknie okiennicę“, rzekł kiedyś Kurtz znienacka; „nie mogę znieść tego widoku“. Usłuchałem go. Zapadło milczenie. „Och, dobiorę ci się jeszcze do trzew!“ krzyknął ku niewidzialnej puszczy.
— Statek się rozbił — jak tego oczekiwałem — i dla jego naprawy musieliśmy się zatrzymać u przylądka jakiejś wysepki. Dopiero ta zwłoka zachwiała po raz pierwszy ufnością Kurtza. Pewnego rana wręczył mi pakiet papierów i fotografję — wszystko razem związane sznurowadłem.
— „Niech pan to dla mnie zachowa“ — rzekł.