Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobie zbił, nogi bym połamał. Z kanalii pochodzę i kanalia jest mojem naturalnem towarzystwem, dopóty, dopóki...
Nie dokończył myśli, wiedząc, że myśl zuchwała, jaka w tej chwili błysnęła w jego mózgu urodzonego wywrotowcy, w mózgu wielkiego, drapieżnego zwierzęcia, byłaby przeraziła dobrą, pobożną kobietę, przywiązaną do ołtarza i tronu Francyi.
— Jerzy — mówiła miękko, serdecznie pani Danton, całując z uległością niewolnicy rękę męża — ty nie należysz do tej bezbożnej piekłu zaprzedanej bandy, która bluźni w Palais Roylal, obrzuca duchowieństwo i naszą królową błotem podłego oszczerstwa? Prawda, mój kochany, dobry mężusiu? Powiedz, że nie.
Zamiast odpowiedzieć, uniósł Danton żonę w górę, ucałował ją w oczy, w usta, w oba policzki i postawił ostrożnie na podłodze, jak pieszczoną dziecinę.
— Kobiety nie powinny się mieszać do polityki; to nie jest rzecz wasza, wy się na temi nie rozumiecie — rzekł.
— Ach, ta wasza straszna polityka!
W tej chwili wpadł do kancelaryi Kamil Desmmoulins, cały zadyszany od szybkiego biegu.
Wwwiwaat, wiwat! — wołał, podrzucając w górę kapelusz. — Nie... nie... niech żyje stan trzeci!