Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych skarg, chociaż rozprawiają dziś bezustannie o duszy tego ludu.
Wicehrabia słuchał zdziwiony. Ten światowy abbé, składający pięknym damom wizyty przy tualecie, załatwiający w mieście ich sprawunki, słuchał spowiedzi, chodził do chorych z wiatykiem? Wydawało mu się to nieprawdopodobnem.
Rozumny wzrok księdza dostrzegł zdziwienie, malujące się na twarzy oficera.
— Widząc mnie u pani de Bar w roli uprzejmego światowca — rzekł z uśmiechem — zaliczył mnie pan do znanego we Francyi gatunku owych próżniaczych abbés paryskich, owych nędznych karyerowiczów, którzy plamią stan duchowny. Niech się pan nie tłomaczy, ma pan bowiem prawo nie ufać księdzu, który skrada się przez salon do godności kościelnych. Ale jako Francuz ośmnastego stulecia, wie pan równie dobrze, jak ja, że wszystkie posady, godności, zaszczyty, beneficya rozdaje u nas od lat stu łaska lub kaprys kobiety, że nie płeć mocna rządzi Francyą, lecz słaba. Powie pan słusznie: cóż tobie, księdzu, po intratnem beneficyum? Niestety, nie jestem tylko księdzem. Sześcioro ubogiego rodzeństwa czeka na moje fiolety w dziurawym zamku bretońskim. Siostry zostaną staremi pannami, bracia się zmarnują, jeżeli pani de Bar nie zdoła wyżebrać dla mnie u kardynała Rohana jakiej do-