Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mniejszego zakłopotania; podejrzywam ją, że po prostu nie rozumiała...
W pokoju dopiero zauważyłem, że lęk ją ogarnął. Pokrywała go nieszczerym śmiechem, usiłując przezabawnie znaleść się „na wysokości sytuacji“ i zachowywać się niby swobodnie. I to ją ostatecznie zgubiło. Było nudno i chciało mi się spać, dla rozrywki tedy począłem ją uwodzić.
Nie byłbym nigdy przypuścił, że w tem mizernem ciałku może się mieście taka doza temperamentu. Kiedy ją wreszcie pocałowałem, niby żartem, stanęła cała w ogniu. Drżała febrycznie we wszystkich członkach; wiedziałem już, na czem się to skończy.
W pewnej chwili, wskazując mi nieświadomym ruchem dłoni zapinkę od stanika, której ja na oślep znaleść nie mogłem, wyszeptała przez zacinające się zęby:
— Ale ty mi... nic złego... nie zrobisz?
(Mówiliśmy sobie już od godziny po imieniu).
Zakląłem się solennie, że jej nic złego nie zrobię. W godzinę oddała mi się najzupełniej, a właściwie ja ją wziąłem, bo widzi mi się, że ona nie zdawała sobie zgoła sprawy z tego, co robi.
I tutaj zaczyna się historja najzabawniejsza.