Teraz on z kolei uśmiechnął się z politowaniem: widocznie nie rozumiano tego, co mówił o swej pracy. Gość ciągnął dalej:
— Pomijam już trudności w wyszukaniu i izolowaniu chorobotwórczego pierwiastka, w oznaczeniu jego składu chemicznego i w wyszukaniu teoretycznem neutralizującego antydotu, bo — lubo bardzo trudne — są to wszystko rzeczy możliwe...
— Naturalnie...
— Otóż dobrze. Słuchaj-że teraz. Znalazłeś antydotum, lekarstwo. To lekarstwo, aby truciznę z krwi wyłowiło, jak mówisz, musi się poprzednio samo w krwi rozpuścić, — prawda?
— A tak...
— No a co, jeżeli jedyne możliwe antydotum na truciznę danej choroby będzie samo ciałem chemicznem, w krwi nierozpuszczalnem? Gdzie się wtedy z tą w krwi rozpuszczoną trucizną spotka i jak ją zneutralizuje? hę?
Jemu się nagle ciemno przed oczyma zrobiło. Istotnie, o tej możliwości nie pomyślał.
— Jakto?.. — wybąknął prawie bez myśli.
— Ot, organizm poprostu nie przyjmie, nie zasymiluje twego lekarstwa, — wtedy co z całej twej pracy? Szkoda czasu i sił dla rzeczy
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/152
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.