W obec swych dzieci wiele są winni,
i nie są dla nich, czém być powinni,
Bo im nie życzą jak samym sobie.
Chcesz, bym to dowiódł, bratu i tobie?
Zważcie: ilekroć przyjdą panowie
Do domu ojca, — w jakiéjże mowie
Długo, a długo, sobie gawędzą?
W jakim języku nad swoją nędzą
To utyskują, to znów boleją?...
A nawet czasem gdy się zaśmieją,
By przerwać pasmo swojéj niedoli,
I zrzucić z myśli, to, co ich boli:
Czyż nie po polsku sobie są radzi?
Czyż ich nie polski język gromadzi?
Gdy znów, w Kościele zebrani razem,
Przed Matki Boskiéj świętym obrazem,
O miłosierdzie wzywają Nieba:
Gdy Mu dziękują, za ten kęs chleba,
Którym was dziatki, wraz z nami darzy;
Jakżeż się modlą u stóp ołtarzy?
Oto po polsku Mieciu kochany!
Bo to od Boga, język im dany.
Żaden téż inny, serc ich nie wzruszy,
I żaden do ich nic trafi duszy!...
Jakoż, gdy jakie smutne wspomnienie,
Ciągnie z ich piersi, jęk i westchnienie,
Żaden z nich ulżyć sobie nie może,
Jak tylko mówiąc: Boże mój ! Boże!
Czyi nie widzicie z tego wszystkiego,
Że nad swój język nic im droższego?
Strona:PL Jedliński - Synowie i przyjaciel wygnańca.pdf/12
Wygląd
Ta strona została skorygowana.