Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Do rektora.
A tobie,
mości rektorze, na dzwonniczną belkę —
będziesz wydzwaniał ewangelię swoją
z takiej wyżyny...


Wpada CZEPIEC z chmarą młodych górali, w progu izby spotyka Hanusię, uprowadzaną przez hajduka. Wydziera mu ją z rąk.
Puść ją, drabie!
Hanusia i Łętowska która szła za nią zrozpaczona, znikają za sceną.
Czepiec, spostrzegłszy Biczyńskiego, rzuca się na niego, równocześnie hajducy ulegają góralom.
Hospody Boże! kłaniam, kornie kłaniam,
powala go o ziemię, nim ten się spostrzegł
panie Biczyński. Wyście mnie łapali
ot, tam w Jangrodzie — wyście zaciągali
pod szubienicę! Za taką przysługę
trzeba być wdzięcznym...
Dobijając go.
Macie, Boh was ratuj!...
Do swoich górali.
Mołodcy strzelać! wybić ich do nogi!


RADOCKI.
Krew się polała... Czepiec, nie mordować...
Na bój otwarty, mówi Pan, wyruszym.


CZEPIEC.
To krew szlachecka!... Czort ją...


RADOCKI.
Rab i szlachcic
jedną krew mają!