Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu rozprawiać niesłuchając, a zawsze słuchać musi nierozprawiając.
— Masz słuszność, wielebny mój przeorze i łaskawy sąsiedzie, i pewnie w Palos ani jeden głos nie powstanie przeciw prawdzie twych wyrazów. Lecz skoro mówimy o religii, powinienem nadmienić, iż z tego właśnie źródła płyną największe dla don Kolumba przeszkody. Dewotki rozgłosiły w całéj okolicy, że nauka o kulistości ziemi jest kacerstwem przeciwném pismu świętemu, i prawdę powiedziawszy, znalazły ony stronników nawet w murach tego klasztoru. Człowiek prostego umysłu niełatwo da w siebie wmówić że ziemia jest okrągłą, kiedy wzrok przekonywa go inaczéj. Wszelako ja, stary marynarz, wiem lekarstwo na majtków; wy zaś, szanowni słudzy kościoła, powinniście wpływać wszelkiemi sposobami na usunięcie wątpliwości religijnych z serc swych owieczek, a mianowicie na uciszenie wrzasków rodu niewieściego.
— Mamże wnosić z twych wyrazów, sennorze Pinzon, zapytał Kolumb, że chcesz przyłożyć się czynnie do wykonania mojego przedsięwzięcia?
— Taki jest właśnie mój zamiar. Nie znałem dotąd bliżéj warunków nałożonych przez donnę Izabellę, lecz objaśnił mnie o tém sennor don.... chciałem mówić sennor Pedro de Munoz, młodzieniec bardzo rozumny, którego wzięcie się rad będę ujrzéć na wielkim oceanie, odbywszy z nim tyle już podróży.
— Jakież szczęśliwe postanowienie! don Marcinie Alonzo, rzekł ucieszony przeor, szczęśliwe dla ciebie i dla nas. Powinieneś winszować sobie, admirale, żeś obok pomocy królowéj uzyskał tak znakomitego stronnika. Don Pinzon trzęsie całém pobrzeżem, i nie wątpię już teraz iż wkrótce otrzymamy żądane statki.
— Ponieważ widzę, sennorze Marcinie Alonzo, że naprawdę do nas przystajesz, odezwał się Kolumb, trzeba więc pomyśléć o warunkach. Co mówią mieszkańcy Palos o tych, jakie dawniéj podałem?
— Zgodzonoby się na nie, chociaż obecnie brak u nas pieniędzy, gdyby nie przesądne obawy.
— Co się tyczy ósméj części wydatków, do poniesienia któréj jestem obowiązany, mam nadzieję że się z tego wywiążę.
To mówiąc Kolumb mimowolnie rzucił wzrokiem na mniemanego Pedra.
— Lecz, ciągnął daléj, ze strony przerażonych majtków ważniejsze napotkamy przeszkody. Jeżeli zechcesz udać się zemną do przyległéj izby, pomówimy o tém obszerniéj, zostawiając tego młodzieńca pod opieką gościnności czcigodnego przeora.
— Pragniesz więc rzeczywiście należeć do wyprawy admirała? zapytał Luis’a ojciec Juan Perez po wyjściu Kolumba z Pinzon’em. Ułożenie twoje bardzo jest światowe, powiem nawet pańskie; ale wsiadłszy na okręt, mój synu, trzeba będzie spuścić nieco z tonu.
— Wielebny ojcze, postępować będę pod okiem admirała tak samo, jakbym postąpił przed Ferdynandem aragońskim, lub wreszcie przed Boabdil’em z Grenady, gdyby nieszczęśliwy ten władzca zasiadał jeszcze na tronie swych przodków.
— Szumne to wyrazy, mój młody przyjacielu; lecz wierzaj mi, że powaga Kolumba nie ugięła się nawet przed obliczem królowéj Izabelli.
— Czy znasz królowę? zapytał Luis z żywością, zapominając o przybranéj roli.
— Powinienem znać ją dokładnie, bo nieraz wysłuchałem jéj spowiedzi. Jest ona przedmiotem uwielbienia dla wszystkich Kastylijczyków; wszelako ja najlepiéj ocenić mogę wzniosłe jéj przymioty, jako niewiasty i królowéj.
Don Luis, bawiąc się rękojeścią swéj szpady, zajęty myślą o głównym przedmiocie swych uczuć, postanowił wybadać przeora.
— Nie byłżeś kiedy, zapytał, powoływanym jako spowiednik do młodéj dziewicy bardzo lubionéj przez królowę, a któréj serce, zaręczam, równie jest czyste, jak serce donny Izabelli?