Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy skończył, milczenie panowało, ojciec i matka to oznajmienie o bogactwie przyjęli zimno, a przyznanie się do niewygasłego szału młodości — widocznie ich zmartwiło...
— Mój Alfredzie — rzekł w końcu stary — to co mi mówisz, boleśnie, smutno mnie dotyka. Wolałbym cię widzieć wracającego ubogo — a spokojnym w duszy i uleczonym. Wiesz o losach tej kobiety?
— Wiedziałem o nich od pierwszej chwili. Wiem, że ją za mąż wydano, i że nasze stosunki nie wyszły na świat... potrafiono je utaić.
Poszła za hrabiego Turskiego, owdowiała, jest wolną.!. wiem to, i dla tego tu przybyłem.
— Ale, mój drogi — przerwała matka cichym i drżącym głosem — to kobieta — która na taką miłość nie zasługuje...
Przybyły zmilczał — jakby przybity spuszczając wzrok ku ziemi.
— Matka ma słuszność — dodał ojciec powoli — nie mamy co taić przed tobą. Może się jej zdawać że cały świat oszukała, tak jak potrafiła oszukać dobrodusznego męża, ale wszyscy wiedzą, że mu nie dochowała wiary. Jest płochą... choć pozorami chce to okryć surowemi... jest dumną... na serce tam rachować nie podobna! a! Boże daj, aby cię odepchnęła... bo połączenie z nią byłoby nieszczęściem — klęską.
— Ona mnie odepchnąć nie może — dodał jakby nie słysząc co mówił ojciec — przybyły; mam moje prawa... jestem bogaty, jestem może bogatszy od niej, bo wiem, że to co po hrabi pozostało, pozornie tylko zdaje się wielkiem...
Są długi, interesa...
Obie ręce złożywszy, ojciec po nad głową wstrzął niemi.
— Daj mi pokój! daj pokój! nie mów o tem. Jesteś dziś człowiekiem, mężczyzną nie dzieckiem, nie mam już prawa powiedzieć: czyń podług woli mojej — lecz nie chcę wiedzieć o niczem...
Oboje rodzice zamilkli... Alfred posmutniał.