Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Długa by spowiedź była — smutno począł przybyły... Gdym na gniew wasz zasłużył, gdyście się mnie wyrzekli i zakazali mi nawet dawać znać o sobie, wam i rodzeństwu, cóż miałem robić?... uciekać ztąd musiałem! W świat!
— Słuchaj Alfredzie — począł ojciec poważnie i surowo — nie wyrzucaj mi obejścia się z tobą. Wiem com uczynił i nic sobie nie mam do wyrzucenia. Umieściłem cię sam, w domu obywatelskim pokładając w tobie zaufanie. Zawiodłeś je wdając się w romans nieszczęśliwy z córką domu. Wszakże cię schwytano... musiałem, karząc płochość i zmuszając cię do pracy nad samym sobą, zamknąć ci drzwi moje... Dziś wszystko zapomniane przeżyte...
— Tak przeżyte, ale nie zapomniane, rozpoczął Alfred, spuszczając głowę. Moja miłość dla tej kobiety, wywołana przez nią samą, bobym się do niej nie ośmielił inaczej — została w mem sercu — po latach dwudziestu — żyje w niem.
Usłyszawszy że owdowiała, dla was ale i dla niej tu przybyłem.
Matka słuchając — krzyknęła boleśnie... ale wnet spuściła oczy i głowę...
— Więc cię to szaleństwo nie opuściło — dodał ojciec — a to — po prostu, szaleństwo... Cóż się przecież działo z tobą?
— Rzuciłem muzykę, z którejbym nie miał był chleba.. Przewędrowawszy kawał kraju jako skrzypek z kapelą, która się mogła ledwie wyżywić — w rozpaczy stłukłem o ścianę skrzypki moje, poszedłem się uczyć buchalteryi, rzuciłem do handlu. Miałem wolę silną — uznano mnie użytecznym — zasłużyłem na zaufanie, dostałem się do domu bankierskiego w Hamburgu. Byłem w nim buchalterem, kasyerem, spójnikiem, dopóki nie mogłem stanąć o własnej sile. Chciałem zostać bogatym, odejmowałem sobie od ust. Los mi sprzyjał w tem jakby na szyderstwo... dorobiłem się znacznego majątku. Jestem bogaty, bardzo bogaty — ale nie będę szczęśliwym nigdy.