mu jakie słowo... nie pamiętam... Tyle lat... dosyć że wbił sobie w głowę jakieś bezsensowne nadzieje...
Westchnęła znowu hrabina. Wilski wpatrywał się w nią z jakimś wyrazem smutnym. Spowiedź ta widocznie nie była mu do smaku.
— Wczoraj — wyobraź sobie — kończyła pani — z największym moim przestrachem, ten upiór, którego imienia nawet nie słyszałam od lat tylu, zjawia się, stary, wynędzniały, zmieniony... milionowy, jak powiada, i napada mnie, w imię tej głupiej swojej miłości, z natarczywością, z groźbami... tak żem się go ledwie pozbyć mogła. Jestem przerażona, wylękła...
Oczy zakryła hrabina.
— Lecz przecież żadnych praw nie ma.
— Ale jakież by mógł mieć! zakrzyknęła hrabina — za kogoż mnie masz! zlituj się... byłam dzieckiem prawie!
— Ja w tem nie widzę nic strasznego — odezwał się Wilski — ale któż to jest? jak się zowie? Zdaje mi się żeś wspomniała o milionach...
— Bo mi o nich mówił — westchnęła Marya — z muzyka przeszedł na pomocnika i wspólnika w jakimś banku... nie wiem, dorobił się. Może kłamie... Wystawże sobie, śmiał mi proponować ożenienie że mną, pomoc w interesach! Ledwiem się go pozbyła. Całą noc miałam gorączkę, nie masz wyobrażenia jak wygląda... coś ma w sobie strasznego, ironicznego.
— Jest to przygoda zapewna przykra — odezwał się Wilski — ale — mnie się zdaje — bez następstw żadnych. Drzwi mu zamknąć i po wszystkiem...
Zeller! Zeller! powtórzył Wilski przypominając sobie — gdzieś się spotkałem z tem nazwiskiem, lecz to jedno z tych niemieckich banalnych nazwisk, których pełno.
— Co mi radzisz? mój jedyny, mój dobry przyjacielu, słodko odezwała się hrabina, zmrużonemi nieco oczyma spoglądając na Adzia, który czy skutkiem spowiedzi, czy humoru — dosyć ochłódł i spoważniał.
Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/36
Wygląd
Ta strona została skorygowana.