Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Najprostsza rzecz w świecie — odparł Wilski — mówiłem już — drzwi mu zamknąć...
— Ale proszę cię, Adziu, przerwała hrabina — ja ciągle będę niespokojną. Czybyś nie mógł się dowiedzieć, gdzie on się tu kryje, gdzie zaczajony siedzi. — Na wsi? u kogo? w Lublinie? nie wiem. Byłby jaki sposób może pozbyć się go.
— Nie wiem — rzekł Wilski. — Do Lublina mil trzy — mógłbym pojechać wreszcie, lecz jak się dowiedzieć i co to pomoże. W sąsiedztwie? gdzieżby znowu mógł się ukrywać?
— A! bo ty nie masz pojęcia — dodała Marya, co to za gwałtowny człowiek... Tyle lat... taki na pozór stary, a wczoraj... powiadam ci — chwilami przerażał mnie!!
— A... Maryo! — odezwał się Wilski — ja mu się nie dziwuję... choć na pozór chłodnym być muszę, równie jestem oczarowany i namiętnie przywiązany... Dom mi nie smakuje — obrzydło wszystko — tęsknię — za tobą myśl moja goni tylko...
— A! to było i jest co innego, nasze dusze się porozumiały od pierwszego wejrzenia... zapomnieliśmy obowiązków... jam dla ciebie poświęciła, co kobieta ma najdroższego. Nasze przywiązanie wyjątkowe...
W ganku pałacowym, który ztąd widać było, pokazał się Emil, matka go spostrzegła...
— Chodźmy — rzekła — obawiam się posądzeń — chodźmy i bądź, proszę cię, wesół... Namyśl się co robić — ratuj mnie — pomóż mi...
Ścisnęła jego rękę, wstali z ławki. Wyraz twarzy Wilskiego, coraz pochmurniejszy, niepokojem nabawiał hrabinę, uśmiechała mu się ciągle, aby rozpędzić te chmury, czuła w nich wykłuwające się posądzenia, których się lękała, udawała nadzwyczajną, nie naturalną wesołość. Kilkadziesiąt już tylko kroków dzieliło ich od ganku, tu stał hrabia Emil wyprostowany, a obok niego pulchniuchny ks. Maryan, zacierając białe rączki. Jak tylko przemówić mogła, hrabina odezwała się żywo: