Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szył do odjazdu, Oleś posunął się za nim i oświadczył, iż musi spocząć, bo czuje nadchodzącą migrenę. Kanonikowi z gospodarzem radził staropolskiego maryasza do puli. Napróżno starano się go powstrzymać, nie dał się, wyszli razem z Wilskim, a zaledwie kilkanaście kroków odeszli, Oleś zagadnął kuzyna.
— Nagłe powołanie panny Julii jest zagadką, którą zły stan interesów hrabiny i jej miłość dla tego poczciwego dudka Emila, przyszłego dziedzica imienia hrabiowskiego — tłomaczą — ale ty jesteś opiekunem, i — spodziewam się, że zapobiegniesz, aby się nie stała ofiarą.
— Wszystko to jeszcze... niepewne, niejasne — odparł Wilski zmięszany.
— Jedź do hrabiny — nalegał Oleś — nie byłeś u niej oddawna — rozpatrz się...
— Zbieram się jechać ciągle, mówił opiekun spiesząc do powozu... ale nie wiesz (tu westchnął) jak mi ciężko teraz... tam bywać, gdzie niedawno z moją biedną zmarłą uczęszczałem...
Westchnął, Oleś nic nie odpowiedział... długo.
— Masz obowiązki — dodał — przemożesz się. Dobranoc.
To mówiąc pożegnał go, ręce włożył w kieszenie i wolnym krokiem pociągnął ku miasteczku. Towarzystwo Micia i wist wcale go nie rozbawiły, podrażnionym się czuł i złym prawie... myślał o Julii i sam się gniewał na siebie.
— Dałem bo się wziąć takiemu podlotkowi! — mówił w duszy.
Lecz wnet to usposobienie ustępowało innemu, czulszemu, i pan Aleksander, jak gdyby dziesięć lat miał mniej, rozmarzał się, rozpamiętywając wdzięk młodej dzieweczki, z całą naiwnością dziecięcą, pierwszą miłością serca zaledwie rozkwitującego, rzucającą się ku niemu... — Wyżyty, znudzony, nie jestem godzien — myślał.