Oxtula, pióro za uchem kilka razy poprawił zżymał się, cóż miał rzec? skłonił się jakby żegnał milcząco.
Ten wszakże stał... Powoli mu się twarz rozjaśniała, jakby już przykry pierwszéj rozmowy przedmiot był wyczerpany, westchnął.
— Ja tu, dodał, jestem wypadkiem zagnany do Krakowa. Sprawa honorowa, Dygowski z Dygowa Polnego, może go asindziéj znasz, miał tu zjechać dla pewnéj rozprawy. Na jego wezwanie przybyłem, i nie wiadomo co mu się stało, nie przybywa, a mnie w przykrém położeniu... bo prawie bez grosza zostawił.
Cieszymowi ciężar spadł z piersi, rzekł w duchu: „No, to cię już ptaszku znam... i spuścił rękę do kieszeni po holendra.“
Oxul się uśmiechał coraz słodziéj.
— Nie mam szczęścia bliżéj być znanym, ale gdyby na dni kilka pan stolnik mi pożyczyć chciał dukacików pięć.
— Mój mości dobrodzieju, na żaden sposób, bom w drodze i bez zapasu, żywo począł Cieszym; ale czém mogę, służę.
Wcisnął mu w rękę dukata, Oxtul popatrzał, uśmiechnął się, schował go, nic nie rzekł z razu.
— Gdzie mam odesłać? spytał.
— I! to tam mała rzecz, kłaniając się dla prędszego pożegnania mruknął gospodarz. Może się kiedy spotkamy.
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/65
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.