Strona:PL JI Kraszewski Słomiana wdowa.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

OCHMISTRZYNI. Otóż jak Boga mojego kocham.... Otóż znowu coś osobliwego! Wszak to pan Sędzia... a ten pan gdzieś się zapodział... pewnie w ogrodzie.
SĘDZIA. Kto taki?... — (wita Adelę) — do nóg upadam pani...
OCHMISTRZYNI. Nie widział pan go?
SĘDZIA. Kogo?
ADELA. Rabska mi zwiastowała jakiegoś amatora na dzierżawę. Nie wiem co to jest... Jakże mi miło widzieć choć raz Sędziego... Cóż to? pieszo? spacerem? a! ranek taki śliczny...
SĘDZIA. W istocie, wiosnę mamy rajską.
OCHMISTRZYNI. Musi być w ogrodzie — pójdę go poszukam... i przyprowadzę...
ADELA (głową daje znak zgody — do Sędziego). Ranek majowy, jaki u nas w maju rzadko się trafia...
SĘDZIA. Właśnie mnie to na przechadzkę wyciągnęło. (Po oddaleniu się Ochmistrzyni ogląda się i namyśla, jakby sam z sobą naradzając.)
ADELA. Mogę pana prosić, abyś był łaskaw spocząć u mnie? Wnet śniadanie...
SĘDZIA (na stronie). Muszę spróbować... — (głośno). Z największą wdzięcznością przyjąłbym łaskawe zaproszenie pani, ale... gościa mam w domu...
ADELA (patrząc nań). A! a!
SĘDZIA (z uśmiechem). Gość to z daleka, stary przyjaciel, który prawie z drugiego świata przybywa, bom go już był opłakał, od tak dawna zszedł mi z oczów.
ADELA (obojętnie). Doprawdy?
SĘDZIA. Taka dziwna przygoda... Służył wojskowo, był ranny, długi czas w niewoli, leżał chory w szpitalu... Listy gdzieś na pocztach przepadały, a jam go miał za umarłego... Lat dziesięć, całe lat dziesięć, nie mała czasu przestrzeń.
ADELA (żywiéj). Lat dziesięć?.. w wojsku służył?.. gdzież?
SĘDZIA. Odbywał kampanię turecką.
ADELA. A! w istocie! Jakże to ciekawe być musi. Przyznaję się Sędziemu, jestem chciwą tych opowiadań o wojennych wyprawach... Wié pan... (waha się) — wielką byś mi pan sprawił przyjemność, gdybyś go przywiózł do mnie. Myśmy tu na wsi tak samotni... Ale jakże się zowie przyjaciel pański?
SĘDZIA (wpatrując się w nią — zwolna). Kapitan Zegrzda...
ADELA (z lekkim wykrzykiem, hamując się). A!.. a!.. Przepraszam pana... jakaś mucha... czy pająk... Tak gorąco się zrobiło... Poranek zaczyna być duszny... pozwoli pan... siądę trochę... (Siada na ławce, z głową spuszczoną). Pana Zegrzdę... jeśli to ten sam, znałam dawniéj...
SĘDZIA. Mówił mi o tém...
ADELA (patrząc nań). Wspominał?
SĘDZIA. Tak jest.
ADELA. Więc sobie przypomina?
SĘDZIA. Zdaje mi się, że — aż nadto.
ADELA (zmięszana). Jakto? nie rozumiem...
SĘDZIA. Pozwól mi pani być otwartym... jestem starym przyjacielem ich domu... Biedny Zegrzda kochał się szalenie w pannie Adeli...
ADELA (po chwili milczenia — seryo). Zdaje się, że to była fantazya tylko młodzieńcza, a nie miłość prawdziwa... nie byłby potém tak zupełnie zerwał wszelkich stosunków.
SĘDZIA. Zdaje mi się, że temu on nic nie winien. Utrzymanie ich nie było w jego mocy. Wojna, rany, niewola.. Biedny człek... bardzo biedny! (wzdycha.)
ADELA (po milczeniu). Nie śmiem pana męczyć pytaniami...
SĘDZIA. Owszém, proszę pytać... to mi ułatwi może wypowiedzenie tego, co inaczéj z trudnością przeszłoby przez usta...
ADELA. Ale mów pan, mów śmiało, proszę... jestem.. ciekawa...
SĘDZIA. Śmiało mam mówić?
ADELA. A! jak najotwarciéj!
SĘDZIA. Ale on do dziś dnia jest w pani do szaleństwa rozkochany...
ADELA (rumieniąc się). A, nie wierzę temu...
SĘDZIA. Kocha się, ale dziwaczy! Inaczéj tego jak dziwactwem nazwać nie umiem... wyobrazić sobie tego, wytłumaczyć, usprawiedliwić nie mogę, że zdaje się mieć pani za złe... iż... po jakiemś uroczystém przyrzeczeniu... poszłaś pani za mąż... Namawiałem go, abyśmy tu przyjechali razem, odmówił.
OCHMISTRZYNI (wraca). Jak Boga mego kocham, cały ogród schodziłam... aż mi tchu braknie... wołałam, hukałam.. nigdzie go nie ma, jak w wodę wpadł... Skaranie Boże (ocierając pot). Mówił, że konie w karczmie zostawił, chyba poślę do karczmy...
ADELA (roztargniona, pozbywając się jéj). Poślij — poślij... (do Sędziego) I pan Zegrzda — odmówił! (spuszczając głowę) odmówił...
SĘDZIA. Może to i lepiéj, jeśli pani go sobie widzieć nie życzyła... i przykrość jéj to uczynić mogło...
ADELA. Ale nie — ja tego nie mówię. Właśnie życzyłabym go zobaczyć — aby — aby... (spuszcza oczy, żywo po chwili.) Proszę pana bardzo, proszę usilnie, powiedz mu pan, że życzę go sobie widzieć, że żądam, aby tu przybył... (chwyta się ręką za głowę.)
SĘDZIA. Pani dobrodziejko, byłem z panią szczerym do zbytku może, bądź pani ze mną otwartą...
ADELA (zmięszana, postępuje kilka kroków, ogląda się, mówi przerywając). Powiedz mi pan... tak... ale ja sama nie wiem co mówię... A! nie... nie! nie! Przecież choć widzieć się by mógł ze mną... prawdziwie — już nie wiem... Śmiesznie byłoby... (biorąc za rękę Sędziego). Przywieź go pan, proszę, koniecznie... koniecznie...
SĘDZIA. Więc się przyznam, że to on tu właśnie ze mną przyjechał, tylko, aby te miejsca widzieć raz jeszcze... Musi gdzieś błąkać się po ogrodzie... i pani Rabska go szuka napróżno... Chciał biedaczysko może choć zdala widzieć panią. Egzaltowany jak student... dziecinny... (śmieje się.)
ADELA (niespokojna). Ale ja widzieć go muszę...
SĘDZIA. Będę się o to starał jaknajmocniéj. Być może, iż jedno jéj wejrzenie przyprowadzi go do opamiętania, boć trudno, aby rozsądny człowiek mógł mieć do pani pretensyą, za to, żeś na niego lat dziesięć nie czekała i za mąż wyszła...
ADELA (mimowoli). Miał... miał może prawo wymagać tego po mnie... to się wyjaśni...
SĘDZIA. Jakto? pani obwiniasz się sama?
ADELA. Sama nie wiem, co mówię!.. Ale on przecie, on, żeby téż choć dał znak życia...
SĘDZIA. Z niewoli i ze szpitala, gdzieś w Azyi...
ADELA. No — nie wiem... ale pan mi uczynisz największą łaskę... proszę go o to... przywieź go...
OCHMISTRZYNI (wchodzi, ręce rozstawione). No — nie ma... rozstąp się ziemia! ani koni, ani bryczki... ani jego, ani żadnéj rzeczy, która jego jest... ni słychu ni widu... Znikł jak kamfora... Chyba jeszcze iść do ogrodu...