Strona:PL JI Kraszewski Słomiana wdowa.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

SĘDZIA. Niech-no pani wraca do domu... a ja... znajdę go...

(Adela mówiąc z Ochmistrzynią, wychodzą ku dworowi.)

SĘDZIA (rozgląda się za krzakami, po ulicy, za furtką. W chwili, gdy odeszła, Kapitan przyskakuje od strony ogrodu, żywo i silnie poruszony.)
KAPITAN. No, teraz... chodź już! chodź, wracajmy! proszę...
SĘDZIA. A! chwałaż Bogu, żem cię znalazł (ściska go). Za pozwoleniem, gniewaj się, nie gniewaj, teraz ja cię nie puszczę... Idziemy razem na śniadanie do dworu.
KAPITAN. Ja? ja? za nic w świecie! Co za myśl... Ależ ja widzieć jéj nie mogę, ja znać jéj nie chcę... Zdala już ją spostrzegłem i tego mi dosyć. Lękam się, abym nie osłabł i postanowienia mojego nie złamał... Nigdy nie mogę przebaczyć kobiecie, która się skalała krzywoprzysięztwem... Nie chcę! daj mi pokój.
SĘDZIA. Ale ty mnie nie rozumiesz! Któż ci mówi, ażebyś jéj przebaczał? Co ci jest? Możesz zjeść śniadanie, nie wdając się w żadne romanse, jako dobry, dawny znajomy... Przecież śniadanie cię do niczego nie zobowiązuje?.. Boisz się? słabym czujesz?
KAPITAN. Tak — nie. Nie boję się — ale — nie chcę... nie mogę.
SĘDZIA. To wprost będzie niegrzeczność, bo ona wié, że ty tu jesteś...
KAPITAN (wybucha). A ty mnie zdradziłeś! a! to już nadto!
SĘDZIA (po chwili namysłu). Gdyby nie ja — Rabska by cię była zdradziła... Ona cię.... poznała... Uspokójże się...
KAPITAN. Ja wracam do Wulki.
SĘDZIA. Zastanów się... Możesz się nie kochać, ale nie masz powodu za grzeczne zaproszenie odpłacać impertynencyą...
KAPITAN (wahając się). Zmiłuj się... to...
SĘDZIA. Ja cię proszę.
KAPITAN. Nie mogę (siada). Cały drżę na tę myśl, że ją widziéć będę — daj mi ochłonąć... namyśleć się...

(Adela pokazuje się w ganku, — Sędzia daje jéj znaki — waha się i zbliża powoli)

KAPITAN (nie widząc). Nie — to nad siły moje... Daruj, przeproś ją... powiedz, żem chory, że — co chcesz... Nie mogę.... W istocie lękam się wybuchnąć z żalami, nadto pełne mam serce... Czas to ostudzi i zagoi — ale dziś...
ADELA (nadchodząc). Czekam na pana Sędziego.
KAPITAN (zrywa się przestraszony). A!....

(Chwila milczenia — stoją naprzeciw siebie — Kapitan blady i pomięszany, Adela drżąca i niespokojna.)

SĘDZIA. Nie potrzebuję pani prezentować pana kapitana Zegrzdy, boć to dawny znajomy.
ADELA (słabym głosem). A! tak — dawny, dobry znajomy...
KAPITAN (głucho). Pani daruje, że się tu tak zjawiam upiorem... Powinienem był umrzeć na wojnie — i — nie potrafiłem...
SĘDZIA (przerywa). Przebaczy mi pani, ale ponieważ jesteśmy zaproszeni na śniadanie, a ja.. przy tém obstaję bom głodny... konie muszę odprawić... aby darmo nie stały... (na stronie) — Muszę ich samych zostawić! — (Odchodzi żywo.)

(Adela i Kapitan patrzą na siebie w milczeniu — Kapitan zrywa liście z krzaku, mnie w ręku i rzuca je).

ADELA. Miło mi bardzo widzieć... pana... Wszelką straciłam już była nadzieję, abyśmy się gdzie jeszcze na świecie spotkać mogli... bo kto lat dziesięć, długich lat dziesięć... nie daje znać o sobie...
KAPITAN. Byłem w zupełnéj niemożności zgłoszenia się... wojna, obcy kraj, niewola, szpital... choroba... aż nadto mnie tłumaczą... A potém, gdy mi doniesiono, żeś pani zamężną... pocóż miałem się zgłaszać...
ADELA (spuszcza oczy). Panie Mieczysławie... ja — ja...
KAPITAN (żywo). A! pani, racz sobie oszczędzić tłumaczenia... proszę, błagam o to... Cóż może być naturalniejszego? Mój Boże! Stara, dziecinna miłość zapomniana, śmieszna jakaś tam przysięga złamana! Wszak to są rzeczy powszednie... codzienne, naturalne... Zaklinam panią, niechże mnie pani nie ma za dziecko... Nie jestem tak śmiesznym, abym się o to ważył upominać...
ADELA. Ale ja pragnę się panu wytłumaczyć...
KAPITAN. Pani! ja uciekam! (Udaje wesołość i roztargnienie). Bardzo się tu ładnie rozrosło, zazieleniło! Zawsze tu było ślicznie, ale teraz zdaje się, że jeszcze ładniéj jest niż kiedykolwiek...
ADELA (zimno). Pan znajdujesz? a ja — przyznam się, prawie przestałam lubić to miejsce...
KAPITAN. A! to niesłusznie! Ja, co się tułałem tak długo, tak teraz wszystko znajduję śliczném... miłém.. uroczem...
ADELA. Panie Mieczysławie... Pan mnie w sercu obwiniasz... ja nie chcę, nie mogę zostać pod ciężarem tego zarzutu, pozwól że...
KAPITAN. Zaklinam panią! Ale ja słuchać nie chcę, nie mam prawa! Mówmy o czém inném...
ADELA. Dobrze, mówmy — o czém inném — (wzdycha). Pan sobie przypominasz tę ławkę, to miejsce (wskazuje) i — ten wieczór...
KAPITAN (gwałtownie). Ale pani litości nie masz nademną!.. Tak! pamiętam! najmniejszy szczegół nie wyszedł mi z pamięci. Tak — był to śliczny wieczór wiosenny, stryj pani, nieboszczyk prezes, grzecznie ale stanowczo dom mi swój wypowiedział... zaledwie pozwalając panią pożegnać — tam... spotkaliśmy się raz ostatni i tam panna Adela, mieniając ze mną skromny pierścionek.
ADELA (wyciąga rękę i w milczeniu pokazuje mu na palcu pierścionek).
KAPITAN. A! a!.. przyjęła moją przysięgę...
ADELA. I sama ją téż złożyła.... tak... Adela się tego nie zapiera... Panie Mieczysławie, pan mógłeś ją sądzić tak surowo, pan..
KAPITAN (zdziwiony). Jak to? ależ pani jesteś wdową..
ADELA (zmięszana). Gdybyś był łaskaw mnie posłuchać...
KAPITAN. Proszę pani, zaklinam ją! żadnych, żadnych tłumaczeń... bo uciekam.., Co się stało... spełnione — niepowrotne.
ADELA. Ja téż wcale tłumaczyć się nie myślę, ani uniewinniać, przecież posłuchać byś mnie mógł, gdy o to proszę...
KAPITAN. Przyznam się pani, że należałoby mieć litość nademną! Kazać mi słuchać o miłości, o ślubie, o szczęściu cudzém, o przywiązaniu do najukochańszego męża — mnie! który żyłem tylko tą myślą, że na świecie jest choć jedna istota zdolna kochać stale i nie zdradzić... słowa dotrzymać... to nielitość! to okrucieństwo! Ja nie mam już żalu... ani się dziwię, żem znalazł panią tak, jak się zawsze po latach dziesięciu znajduje kobietę, która ma tysiące wymówek... jest słabą... i t. d. i t. d... Ale po cóż my się tém truć mamy?
ADELA. Pan bo mi słowa powiedzieć nie dajesz... Ale... wyznam panu, że gdy po latach dziesięciu starzy... znajomi, chociażby zobojętnieli...
KAPITAN. Przepraszam panią.. ja obojętnym nie jestem... ja wrę i kipię..
ADELA. Tylko słówko, panie Mieczysławie!