Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obrót ten rozmowy, ton na jaki przeszedł hrabia, niezmiernie zdziwiły Majora. Zamilkł, lecz widać było, że sobie głowę łamał, co mogło człowieka tak zimnéj krwi i takiego taktu jak Obdorski, poruszyć tak żywo. Nie było to w jego obyczaju. Po zobojętniałéj krótkiéj rozmowie, hrabia wstał, a że majorowi czas było także ranne swe rozpocząć obchodzenie zwykłych stacyi starych pań, młodych wdów i przyjaciół od wista i bilardu — wyszli więc razem.
Obdorski, raz będąc w mieście, témbardziéj obowiązanym był do wizyt najdalszym krewnym i niegdyś znajomym, iż pragnął zatrzeć prawdziwy cel swéj podróży. Jedne odwiedziny wieczorne u hrabiego zostawiły po sobie w nim wrażenie i przeczucie, że mu się tu powodzić nie będzie.
Gniewał się w duszy na Drohostaja, że go tu daremnie sprowadził, i mógł skompromitować. Spotkanie Korczaka uważał niemal za złą wróżbę.
Major tymczasem dotknięty do żywego zagadkową wzmianką o Korwinie, nie mogąc ścierpieć tego, aby pozostał nieświadomym gruntu rzeczy — przemyślał teraz, jakby mógł zbadać tę tajemnicę i dowiedzieć się czegoś więcéj.
Od Korczaka samego, z którym nie był bliżéj znajomym, nie miał sposobu o niczém się dowiédzieć. Łamał głowę ktoby z dawnych sąsiadów z lubelskiego mógł to zajście, jeszcze dziś Obdorskiego tak irytujące, objaśnić.
Garbaty Salezy uchodził powszechnie za wszystko wiedzącego i utrzymywano, że — dla tego się tak pilno dowiadywał i sznurkował, że pisał nader ciekawe, drastyczne pamiętniki.
Był to jeden człowiek w mieście, którego tak rzeczy dla innych obojętne, wcale go nie obchodzące — żywo zajmowały, że dla skandalicznéj anegdoty gotów był do najnieprzyjemniejszych ofiar osobistych.
— Jeżeli pan Salezy nie wie, no — to nikt — mówił major, — ale tego wyszukać... odgadnąć, gdzie go poniosła ciekawość, fantazya, kaprys! dopiero sztuka!!!
W mieszkaniu własném p. Salezego nigdy zastać nie było można.
Upłynęło więc dni parę, nim na ulicy przypadkiem się zetknęli. Salezy Majora nie bardzo lubił, miał go za — pustą makówkę, jak się wyrażał.
Drohostaj, złapawszy go nie puszczał, a zręczności w badaniu nie miał najmniejszéj. Musiał z pokorą uciec się do najszczerszego wyznania, co mu ciężyło.
— Między nami, mój drogi, — rzekł za guzik przytrzymując garbusa — między nami... Chciałem się hr. Saturninowi przysłużyć, no i temu poczciwemu Henrykowi... Namówiłem go, ażeby przyjechał...
Ale — no! byliście tego wieczora!
— Byłem! i cóż?