gnającego się kapitana, jął go na noc zapraszać:
— Już panie dobrodzieju, dwa salony wyporządzone, dywany rozesłane, gdybyś pan raczył zanocować, znalazłoby się gdzie pomieścić; pobiegłbym po kolacyjkę do Poziomkiewiczowej, po buteleczkę wina do Kijasa i tak byśmy sobie przegwarzywszy godzinkę, chrapnęli potem i ucięli szpaka aż do rana.
— Nie chcę wam ani miejsca zabierać — rzekł kapitan — ani zbyt do tych waszych rozkoszy nawykać, powlokę się do domu, a że mi tu przez swoich trudno co posłać, bo by zaraz we dworze gawędy poszły, ze dworu na wieś, a ze wsi gotowe dolecieć do moskiewskich uszu; dajcie mi tu którego, co by sobie w lesie drogę dobrze rozpatrzył, to wam przez niego przyślę choć wódki, chleba, wędliny i na co mnie stanie.
— Jeżeli po wiktuały jechać — rzekł teatralny sługa — ja jestem jedyny, umiem z przyzwoitem uszanowaniem chodzić około butelki i jadła, wiem które rzeczy zamoknąć mogą, a którym wilgoć jest szkodliwą, zaufania zbytecznie nie nadużyję; co się tyczy szukania drogi w lesie, przypominam sobie ową bajeczkę o chłopczyku, którego zbój w las prowadził, rzucał on za sobą
Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/389
Wygląd
Ta strona została skorygowana.