Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

poznając w nim wybornie przebranego Karola.
— Na miłość bożą — zawołała czerwieniejąc się cała, już się też tego robić nie godzi! Jakkolwiek serdecznie pragnęłam pana widzieć, ale nie mogę znieść, abyś pan wolność i życie narażał dla nas. Wiesz pan, jak rozmaite towarzystwo bywa u nas! to się nie godzi! to się nie godzi!
— Nie gniewajże się pani — rzekł Karol — z gości nikt mnie zdradzić nie może, szpieg, który stoi przy bramie, nie jest wcale niebezpieczny, a na wypadek, żeby jeszcze drugiego postawiono, przyjechałem karetą, w której miałem minę łopuchu, posadzonego w chińskim wazonie. Nikt się pewnie, nawet policya, domyślić nie może, żebym ja tak paradnie jeździł.
— Wszystko to dobrze — odpowiedziała Jadwiga — ale ja się boję, a pan powinienbyś mieć litość nademną, powtarzam panu, że się strasznie boję. Jestem szczęśliwa, że raz jeszcze mogę panu powiedzieć, do widzenia: miałabym tysiąc rzeczy do mówienia z nim jeszcze, ale ten nieszczęśliwy strach, myśli mi mąci, przytomność odbiera, prawie się gniewam na pana.
Gniewu jednak w oczach wcale nie było, patrzała nań Jadwiga, jakby chciała na-