Strona:PL JI Kraszewski Para czerwona.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z korali, które ciotka niegdyś przywiozła była z Neapolu. Strój ten, który był jakby tą samą żałobą, wspomnieniem tylko krwi oblaną, bardzo jej przypadał do twarzy. Ciotka wzięła wstążki fioletowe i tak przybrane około dziewiątej pojechały do Brühlowskiego pałacu.
Już naówczas nie brakło około niego środków ostrożności, w bramie stała warta, policya i żandarmi, w sieniach była także policya; nie wiem zresztą czy połowa licznej służby nie zrzuciła także na ten dzień mundurów, zamieniając je na fraki. Salony jaśniały światłami, ciżba była wielka, a margrabia z zasępioną i chmurną twarzą przechadzał się powoli tu i ówdzie, rzucając słówka, które najczęściej nazajutrz całe miasto obiegały. Były też one obrachowane i na ten obieg ukute zawczasu.
Trzeba było widzieć jak się rozpłomieniały twarze, na które padł blask margrabiowskiego majestatu, z jakiem uniesieniem gięły się ramiona, chyliły plecy, jak nie przygotowani wysilali się na odpowiedzi, któreby pan naczelnik mógł przełknąć z przyjemnością. Jakkolwiek bowiem zarzekał się on, że popularnym być nie chce, a gdy mu mówiono o wziętości, jaką pozyskiwał, odpowiadał, że zapewne głu-