Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Była godzina czwarta może z południa. Wroniec ofiarował się nad wieczór przyjść z chłopcem, którego matka jednak nie puściła, póki się nie ogarnął, nie umył i nie uczesał.
Rozpoczęło się gospodarowanie.
Nienawykła do rozmiarów, jakie tu znajdowała, Bojarska zachwycała się, ale i trwożyła. Pobiegła do ogródka. Opuszczony, zdziczały, niepodlewany... przeszedł jednak jéj nadzieje. Altana była podupadła, lecz można było obsadzić ją fasolą.
Z kąta w kąt naprzód chodzili oboje. Najlepszy pokój jéjmość chciała oddać mężowi, najgorszy przeznaczała dla siebie. Zgodzono się jednak wprędce.
Znoszono rzeczy. Niestety, drogocenne te rupiecie, które w małym dworku wcale przyzwoicie wyglądały, tu nawet profesorowéj nędznemi się wydały.
Katarzyna rozpaczała nad kuchnią, która ogromnie wiele drzewa na opalanie wymagać się zdawała.
Do wieczora niemal trwała rumacya z arki Noego do kamienicy, z coraz nowemi okrzykami zgrozy, bo mnóstwo rzeczy się połamało, poociérało, wielu doszukać się nie było można, a z niektóremi niewiedziéć co robić mieli.
Wszystko to jednak osładzała troskliwość nieo-