Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szacowanego kapitana, który na piérwszy ząb zaopatrzył śpiżarnię, tak że parę dni można się było obejść bez zakupów, aż do poznania się bliższego z targiem za Żelazną bramą.
Bojarska nierychło siąść i odetchnąć mogła. Próbowała kilka razy spocząć, lecz coraz nowego coś na myśl przychodziło i wybiegała z tém do Katarzyny, która również zapalczywie porządek starała się robić.
Profesor, zdjąwszy surdut, dobywał już książki, opatrując ile się ich poprzeciérało i pogniotło. Półek na nie jeszcze nie było, ale dosyć miejsca na ziemi.
O zmierzchu z przekarmionym łakociami Bernardkiem zjawił się kapitan i zastał jeszcze chaos, tak że uściskawszy kolegę, natychmiast uszedł z placu.
Chłopak z niesłychaną gadatliwością ojcu i matce opowiadał piérwszą swą po ulicach wielkiego miasta wycieczkę. Zachwycał się niém jak naturą, i znajdował, że jest od wsi, pod względem ludzi, nierównie piekniejszém. Mieli tu ludzie, przynajmniéj powierzchownie, coś wyższą i szlachetniejszą zwiastującego naturę.
Gdy to ojcu powiedział, profesor się boleśnie uśmiéchnął.
— Dziecko jesteś — rzekł — przekonasz się późniéj, że barwy i kształty kłamią.