Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przed kamienicą w średnim wieku, ani zbyt starą, ni zbyt świéżą, dosyć powierzchownie obrukaną, i kapitan podał rękę profesorowéj, która jéj wistocie potrzebowała, bo się pod nią trzęsły nogi i w oczach ćmiło.
Sień wydała się jéj pałacową.
W mieszkaniu czekała ją niespodzianka. Nie było ono co się nazywa umeblowane, ale o najpotrzebniejszy sprzęt, który kobiécinie wydał się zbytkownym, postarał się kapitan. Gospodyni jego miała gotową kawę i coś do przetrącenia.
Bojarska ze strachu i radości naprzód się rozpłakała, ale na łzy niezwykła była tracić czasu. Otarła je, słysząc krzykliwą rozmowę Katarzyny, która już się do wyładowywania przysposabiała.
Nie było tu co popasać długo kapitanowi. Wstał z krzesła.
— Mnie się zdaje — rzekł — iż najrozumniéjby było, gdybyśmy my z profesorem i Bernardkiem poszli sobie gdzieś wieczerzać na miasto. Tymczasem nie zawadzalibyśmy pani dobrodziéjce, która tu miéć będziesz bardzo wiele do czynienia
Oparł się profesor.
— Nie mogę opuścić żony — szepnął. — Niewiele jéj pomogę, bom do tego niezdatny, ale obowiązek przedewszystkiém. Bernardka, jeśli chcesz, weź, ale ci będzie ciężarem; a potém.... jak powróci do domu?