Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieszczęśliwego jakiegoś wypadku, gdy nareszcie ogromna fura i mała bryczka nadciągnęły.
Przybiegł natychmiast kapitan prezentować się z całą galanteryą dawnych czasów zafrasowanéj profesorowéj, która pomięty czépek i stary kapelusz poprawiała. Zatrzymano wozy.... Chciał na dorożkę kolegę zabrać Wroniec, lecz mu się dla nieodstępowania strwożonéj żony wyprosił — i skończyło się na porwaniu Bernardka, który, nadzwyczaj szczęśliwy, z gadatliwością dziecinną począł zaraz opowiadać wszystkie wypadki podróży.
Kapitanowi, który dzieci lubił niezmiernie, ożywione chłopię się podobało. Nie spuszczał z niego wejrzenia i małe oczki śmiały mu się niewypowiedzianą radością.
Lecz Bernardek wkrótce przerwał swą powieść, zarzucając kapitana pytaniami.
Nim dojechali na przeznaczoną kwaterę, na któréj intencyą dnia tego poraz trzeci Bojarska „Pod Twoję opiekę” powtarzała, pomiędzy starym wojakiem a młokosem zawiązała się taka przyjaźń serdeczna, znajomość tak poufała, jakby z sobą niewiedziéć ile lat przeżyli.
Cochwila Wroniec schylał się, ściskał Bernardka, całował go i coraz mu coś nowego obiecywał.
Naostatek bryka zatrzymała się na dany znak