Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kiém mieście łatwo znaléźć było. On sam ręce łamał, biegał i winszował.
Wszyscy już, po poznaniu się z Paczurką, wcale niezbudowani jego figurą i rozmową, przepowiadali mu tu życie niełatwe, a wcale sobie z niego nie obiecywali pociechy.
Ks. kapelan uradowanym był opowiadaniem o Wrońcu i Warszawie, dowodząc, że się zawsze spodziéwał opieki Opatrzności nad zacną rodziną.
Można było za największy dowód ofiarności i spółczucia uznać dar, jaki Sprengerowa, oszczędna i nielubiąca nic dawać nikomu, uczyniła odjeżdżającéj Bojarskiéj. Była to mała faseczka marynowanych rydzów, bo to tego w Warszawie nie dostać!
Z wdzięcznością przyjęła ją Bojarska. Wistocie w rydzach tych było serce, które się rzadko poruszało.
Bernardek także w tym pożegnalnym wirze, który na kilka dni popsuł zwykły w klasach i szkole porządek, miał udział niemały.
Zawróciła mu się głowina i z zapałem mówił o przyszłości swéj, nauce, o tém wszystkiém, czego dokonać zamierzał. Obstępowali go koledzy, a wielu mu zazdrościło. Wielkie miasto, zwłaszcza zdaleka widziane, miało dla nich urok potężny.
Bernardek, po ojcowemu, naprzód w niém wi-