Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/481

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w swym pryncypale, oddawał mu jednak sprawiedliwość, uważał go za uczciwego człowieka, trochę tylko zapalczywie uganiającego się za gro-szem.
Życie wyrobiło się na tych podstawach spokojne, dostatnie, odrętwiałe nieco, bez żadnych uciech coby je osładzały, ale téż bez wielkich trosk o jutro.
Jutro przedstawiał pełen nadziei Tomcio, który dotychczas rósł, mężniał, rozkwitał jaknajpomyślniéj. Pani sekretarzowa już mu powoli ukazywała wielkie litery alfabetu; jednakże kij z głową konia i kapelusz papiérowy żywiéj go od nich zajmowały. Bernard kupił mu szablę drewnianą.
Jednego wieczora, gdy chłopak się właśnie uwijał w tym stroju rycerskim po pokoju swego opiekuna, służąca przyszła oznajmić Bernardowi, że pani jakaś życzy sobie z nim pomówić na osobności.
Prezesa naówczas nie było w Warszawie, znajdował się na wsi, a że interesów rozmaitych spadało wczasie jego niebytności bardzo wiele na Bojarskiego, wieczorne te odwiédziny niebardzo go zdziwiły.
Tomcia zabrała sekretarzowa, a Bernard wyszedł do progu na spotkanie kobiéty, którą prosić kazał.
Ubrana czarno, ubogo, a raczéj bardzo skro-