Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

część spraw zdawać na młodszego zastępcę, bo ich nie rozumiał. Po staremu godził, jednał, zbliżał, błogosławił, a na stanowisku bojowém długo wytrwać nie umiał.
Dla Bojarskiego plebania z tym staruszkiem, przykutym wiekiem do fotelu, siedzącym zawsze w domu, radym gościowi, opowiadającym o starych dziejach z zapałem, który na chwilę prawie młodość mu przywracał — była najmilszym poobiednim spoczynkiem. Ks. Wojucki bardzo sobie podobał Bernarda, z którym mógł nawet po łacinie się rozmówić, a łaciną chlubił się i lubił ją. Oczekiwał téż na niego niecierpliwie i równie ciekawie przysłuchiwał się temu, co Bernard mu o nowych czasach prawił i o wielkich ich wynalazkach.
Raz wśród téj gawędy, gdy mówić zaczęli o ludzie, Bojarski się odezwał z zapytaniem o szkółki.
— Dawniéj w Polsce było ich pełno, każdy znaczniejszy kościół miał swą szkołę, nauczyciela i dozorcę...
Ks. Wojucki ręką zamachnął w powietrzu.
— Myślisz asindziéj, że to ludowi koniecznie potrzebne? — rzekł. — Ma on swój rozum i swoję naukę, a jak liźnie innéj, w głowie mu się zawraca i od roboty odpada ochota. Byle pacierze umiał, a katechizm, to dla niego dosyć.
— Mnie się zdaje że nie, księże prałacie dobrodzieju — odparł Bernard. — Jak wszędzie, tak