Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czył niepokojem. Moja próżność na tém nie ucierpi, ja się wcale nie wstydzę być ubogą, ty... także.
Bernard lżéj oddychał, ale się jeszcze nie chciał przyznać szczérze przed matką do położenia, które ona odgadła.
Profesorowa poczęła się zaraz obliczać ze swą pensyjką, z tém co on mógł zarobić, z wydatkami, które bardzo zmniejszyć było można. Twarz jéj rozjaśniła się, głos zabrzmiał weseléj. Syn widział ją tak mężną, a tak szczęśliwą z tego, iż mu ulżyć mogła ciężaru, że zaprzeczać jéj nie śmiał.
— Ja z Katarzyną — dokończyła profesorowa — poszukamy nowego mieszkania. Ściśniemy się trochę; chcę żebyś był spokojny, to i mnie zobaczysz weselszą. Szczęście jest nie w używaniu, ale w pokoju ducha i sumienia.
Tak się skończyła rozmowa między matką i synem; profesorowa napróżno starała się wybadać go o to, czego po nim żądał radzca i dlaczego on odmówić musiał. Bernard zbył ją ogólnikami, nie przyznając się do kroku, do którego był zmuszonym.
Twardziński chciał go wciągnąć za sobą w koła, których przekonań nie dzielił Bojarski, i ofiarował mu posadę korzystną, do któréj nie czuł się usposobionym.
Odmowa ta nastąpiła właśnie w chwili, gdy przyciśnięty, znękany Bojarski narażonym był na