Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pracować, ale dla mnie to obojętne. Patrzę tobie w oczy i strach mnie ogarnia.
Bojarska powstała z krzesła, chwytając go za głowę i cisnąc ją namiętnie do ust.
— Doprawdy, że możnaby sądzić, iż ty mnie nie znasz! — zawołała. — Pamiętasz życie nasze w miasteczku? Nigdyśmy wiele nie mieli, ale téż nigdyśmy nie czuli ubóstwa. I teraz ono mnie wcale nie przestrasza, tylko dla ciebie.
— A mnie dla twéj starości, którąbym rad otoczyć pieszczotami — dodał Bernard.
— Mogąż być większe, jak gdy ty jesteś przy mnie i ja cię widzę spokojnym i szczęśliwym? Ani co będziemy jedli, ani co pili, wcale mnie nie obchodzi. Potrzeba zmniejszyć mieszkanie — dodała profesorowa — aby ci ulżyć w wydatkach. Proszę ciebie, nie wahaj się ani chwili. Wynieśmy się ztąd; ja jedną komórką się doskonale obejdę. Widzisz jak jem, byleś ty nie był głodny.
— Ja potrzebuje bardzo mało — rzekł Bojarski.
— Domyślam się, że ci ciężko być musi — po spiesznie dokończyła matka. — Nie rób-że żadnych niepotrzebnych ofiar dla mnie.
Głęboko westchnął Bojarski, a milczenie jego zrozumiała matka.
— Proszę cię — mówiła, ręce składając — zrób to dla mnie. Ograniczmy się, zastosujmy do tego co mamy, abyś ty się nie zabijał pracą i nie mę-