Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

któremu wskazała krzesło. Nim miał czas jéj odpowiedziéć, ciągnęła daléj:
— Razem z panem, doprawdy, wstąpiła na ten próg nadzieja! Powrócą dobre czasy... tak! głupią byłam, żem desperowała.
— Ale cóż panna Klara nazywa temi dobremi czasami? — zapytał nieśmiało Bojarski.
Wlepiła w niego oczy, zdumiona.
— Alboż się o to pytać potrzeba? — odparła. — Dobre moje czasy były tam w pałacu, gdyś mnie pan odwiédził... pamiętasz?
— Ale ono zakończyły się smutnie — rzekł Bernard. — Wierzaj mi pani, potrzeba teraz innych szukać i wejść na drogo inną.
Zniecierpliwiła się panna Klara i rzucając chustkę na stół, zawołała:
— No cóż robić? co? powiédz pan! Mówiłeś pan pracować; ale ja nie mam ochoty do pracy.
Załamała ręce.
— Ja nie jestem do niéj stworzoną!
— Niéma na świecie człowieka, coby do niéj stworzonym nie był — rzekł spokojnie Bernard. — Pani jesteś tylko od niéj odwykłą.
Klara się zamyśliła i poruszyła ramionami parę razy. Coś mówić chciała niby i zamilkła nagle; tylko chusteczkę ze stołu ściągnęła, zmiąwszy ją w reku.
— Jak pan myśli — rzekła — gdyby wistocie