Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Włosy były uczesane bardzo starannie, ranny ubiór, choć może nie ostatniéj mody, był świéży, włożony z myślą, aby przystał do figury i do twarzy.
Rozpaczliwe to zaniedbanie, które taką litość obudziło w Bernardzie piérwszym razem, znikło, twarz nawet odżyła młodością, lekkim się zafarbowała rumieńcem, wydawała mniéj wychudłą. Rączki białe znowu zdobiło kilka pierścionków i ładne, świéże mankietki. Szlafroczek ranny, koloru kawy z mlékiem, przybrany białemi koronkami i wstążkami niebieskiemi, leżał na zręcznéj figurce jak ulany. Trzewiczki nie dawały się domyślać, że jedna z małych nóżek od owego nieszczęsnego wieczora była odrobinkę krótszą, a Klara tak umiała chodzić, iż poznać tego nie było można.
Zobaczywszy Bojarskiego, z wesołym uśmiechem podeszła ku niemu.
— A! witam mojego protektora — odezwała się z odcieniem małym szyderstwa. — Już od dwóch dni go wyglądałam. Widzisz pan, urządziłam się nawet przyzwoicie na jego przyjęcie. Znośnie teraz u mnie wygląda, nieprawdaż? Widzisz pan, że ja nawet z takich rupieci i niedobitków umiem coś skléić.
To mówiąc, siadła na kanapie z pewnym wdziękiem, usiłując się umieścić naprzeciwko Bernarda,