Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciągle pojęć, któremi ludzkość się karmić musi. Z tém wszystkiém myśmy się w blasku tych ideałów urodzili i im wierni powinniśmy pozostać.
Panna Żabska przeszła się parę razy milcząc po pokoju i spoglądając uważnie na Bernarda, który jéj towarzyszył w téj przechadzce. Miała zwyczaj zawsze prawie trzymać ołówek w ręku, a zamyśliwszy się, wkładała go w usta. Był to nałóg nauczycielski, mającéj zawsze coś do notowania.
I teraz trzymała ten ołówek długo w ręku.
— I pan, idealista — rzekła wkońcu, obracając się ku niemu — pan, dziwną sprzecznością, któréj ja sobie wytłumaczyć nie umiem, w swoich rozprawach zdajesz się chciéć ogień gasić i ostudzać?
— Ja? — zapytał Bernard. — Stało się to chyba bez méj wiedzy i woli, nieprzewidzianym skutkiem méj nieumiejętności w użyciu słowa. Pani więc także mojéj biednéj książce to zarzucasz?
— Być może, iż czytałam ją pod wrażeniem tego, co o niéj słyszałam, i to oddziałało na moje zdanie — rzekła Henryka.
Podano herbatę, weszła profesorowa i wszyscy goście zebrali się około stolika. Skórka Haburski zdaje się oczekiwał tylko na książki i ten posiłek. Dolał sobie dobrze rumu do herbaty, tak iż zapach jego rozszedł się po całym pokoju, zaczął zapijać i zajadać, otarł potém usta, wziął za czapkę i po-