Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bernard ruszył ramionami.
— Jestem tego zdania — rzekł — że nikogo odpychać, wyłączać, banitą czynić się nie godzi. Zagradza mu to drogę do powrotu, do poprawy, do nawrócenia.
— Pan masz pasyą nawracania? — spytała Żabska.
— Ale mi się ono nie udaje — odparł Bojarski. — Szczęśliwe jednak czy nie, próby nie zwalniają od obowiązku. Znasz pani moje przekonania. Upiéram się widziéć w ludzkości całéj jednę wielką rodzinę; zdaje mi się więc, że brat brata nigdy nie powinien opuszczać.
— Dziś się śmieją z tych utopij — odparła panna Henryka. — Ja je szanuję; ale w braterstwie musi być przecie pewne stopniowanie.
— Jak w rodzinie dalsi i bliżsi krewni, ukochani i obojętni; niemniéj obowiązek solidarności i braterstwa rozciąga się na całą rodzinę.
— Piękne marzenia — rozśmiała się panna Henryka. — Przeczuwam że nowa teorya społeczna, która przyjść musi po téj dawnéj XVIII wieku, braterstwem poczętéj a we krwi utopionéj, będzie zupełnie przeciwną i cała się oprze na najciaśniejszym egoizmie.
— Byłoby to bardzo smutném — rzekł Bernard — choć jest możliwém, kto wié, nawet konieczném, dla wyprzedzenia nowych myśli, nowych