Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z nią nosić... Cóżeś pan tam popisał, że tak wrzeszczą?
— Wrzeszczą? — spytał Bojarski — nie wiedziałem o tém.
— Gadaj zdrów! — rozśmiał się Skórka. — Jużciż chciałeś tego, to jawna rzecz! Są tacy złośliwi, iż widzą w tém rachubę na dobrą posadę, która nie powinna go minąć.
Bojarski zbladł jak ściana, usta mu zadrgały, słowo w nich zamarło. Skórka postrzegł, że za daleko poszedł, i poprawił się.
— Rozumié się, że to są potwarze, ale głupi to powtarzają. Co do mnie, chcę sam się przekonać, co jest tak monstrualnego w tych rozprawach, aby ludzie mieli prawo ciągnąć takie wnioski.
Struty, zmieszany, Bernard upadł na krzesło, a wtém panna Żabska wyszła od matki jego do saloniku. Widok rozłożonego na kanapce Cygana, którego znieść nie mogła dla jego cynizmu, zmusił ją szybkim krokiem oddalić się w przeciwną stronę pokoju.
Bojarski zbliżył się do niéj. Spojrzała mu w oczy długo i głęboko, z pewném politowaniem, i milcząc, ścisnęła jego rękę.
— Mój ty biédny męczenniku — szepnęła. — Wielebym miała do mówienia z nim, ale przy Haburskim słowa mi zamiérają na ustach. Jak go możesz przyjmować?