Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żegnał się, śpiesząc zapewne do jakiéjś dziury, w któréj mógł bezkarnie utraktować się szpagatem.
Po odejściu jego wszystkim się lżéj zrobiło na sercu. Za odchodzącym, gdy już był we drzwiach, panna Henryka przesłała krzyżyk na drogę.
Żardyński téż ścigał go oczyma.
— Proszęż mi tu człowieka wytłumaczyć — dodał po chwili namysłu. — Ten pijanica, cynik, brutal, ta po szynkach walająca się istota, jest autorem kilku prześlicznych piosnek, tchnących wiosną, młodością, pełnych rzewnego uczucia. Oprócz tego znam ułamki jego poematu na ludowych podaniach opartego, w których znakomitego czuć kunsztmistrza. Proszęż mi to wytłumaczyć.
— To się wykłada tém — przerwała panna Żabska — że istota najobficiéj wyposażona od Boga może się zwalać i zezwierzęciéć. Piosnki i poemata należą do przeszłości; myśmy patrzyli na teraźniejszość, wcale do niéj niepodobną.
— Przepraszam! — zawoł profesor. — Poemat się dopiéro pisze, jest nieskończony... Strach ogarnia myśléć, ile w jednym człowieku sprzeczności pomieścić się może! Biédna, biédna istota!
— Któréj przystała pokora — dokończył Bojarski.
Rozmowa, po usunięciu się Skórki, żywiéj i swobodniéj rozwijać się zaczęła. Piotruś, panna Hen-