Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

py w rozprawach, na które i przeciw którym podniosą się wszyscy głuptaszkowie jako jeden mąż i cisną na cię kamieniem. Te rzeczy oceni przyszłość, gdy my ostygniemy. Są znowu rzeczy przedwcześnie powiedziane i rzeczy zapóźne. Dużo dobrego, nieumiejętność pisarska wielka, choć styl wyśmienity. Człowiek maluje się w książce z najlepszéj strony, ale bożyszczem tłumu nie będziesz nigdy, bo mu kadzić nie umiész, i nie zrozumieją cię, bo potakiwać im nie chcesz. Goniąc za prawdą, wpadniesz w studnię...
— Wolałbyś więc, abym, pędząc za fałszem, poszedł szérokim gościńcem? — spytał Bernard.
— Zrozumiéjmy się — odparł Piotruś. — Aby kogoś za nos prowadzić, trzeba naprzód umiéć go wziąć za szacowny ten apendyks. Ty tego nie potrafisz nigdy. Pozostaniesz vox clamantis in deserto.
— Prawisz mi ogólniki — rzekł kwaśno Bernard — a jabym chciał ściśléj sformułowanych zarzutów:
Grochowski śmiać się począł.
— Co u licha! — zawołał. — Nikt twoich rozpraw wyżéj nademnie nie ceni. Ja im nie mam nic do zarzucenia. Czytałem je, jak smakosz zajada raki; ale niemniéj powiadam ci, że twoja książka dla ogółu będzie zapieczętowaną. Nie zrozumieją jéj, będą się czepiali drobnostek.