Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wtarza za panią matką paciérz — owce Panurga... Dbasz-że ty o niego? Naprzód nie czyta wcale, chwyta przeżute i daléj żuje. Wybrani zaś ludzie dzielą się na tyle kategoryj, iż zdania ich muszą także być podzielone. Jedni ci będą zazdrościli, drudzy poczną cię lekceważyć, inni na tobie się popisywać z bystrością umysłu i zarzynać cię na ofiarę swéj miłości własnéj. Naostatek... numerus est infinitus.
— Tak, ale wśród tych głosów coś jednak przeważać musi — odezwał się Bernard.
— Ks. Lamennais utrzymuje, że rozum i prawda przeważają i że przyznanie ogólne ma wielką wagę... Inni twierdzą, że tłum i ciżba wybiérają zawsze za hasło co najgłupsze... a ja dalibóg nic nie wiem.
Bojarski stał, słuchał i zwijał papierek jakiś w ręku.
— Nie idzie mi o pochwały i o uznanie — rzekł — lecz o nauczenie się czegoś z krytyki.
Grochowski śmiać się począł.
— Naiwny jesteś i umrzesz dzieckiem.
— Powiedz-że mi przynajmniéj własne swe o rozprawach zdanie — przebąknął gospodarz.
— To co innego — zawołał Grochowski. — Skłaniam głowę przed twą cywilną i literacką odwagą. Widzę i czuję, że piszesz co myślisz, a to jest rzeczą niezmiernie rzadką. Są przecudowne ustę-