Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Grochowski uśmiéchnął się, wykręcając usta charakterystycznie. Siadł przy stole, przysposabiając się do urządzenia sobie cygara.
— Ba! gdyby z tobą mówić można, mój ty Katonie — odparł Piotruś. — Ty jesteś jak z jednéj bryły ukuty, a my, pospolici ludziska, składamy się z mieszaniny różnych żywiołów. Przygotuj się do tego, że tak jak bronzowego posągu, coby przemówił nagle, i ciebie nigdy dobrze nie pojmą, nie ocenią, a ty znowu, słabostek ludzkich nie biorąc w rachunek, podziałać na nie nie potrafisz, byłeś stworzony na kaznodzieję, a nie na literata. Literat furfantem być musi, musi kłamać, oszukiwać, przy pochlebiać się, jednego nie dopowiedziéć, z drugiém się wygadać, gdy co innego myśli, słowem...
Machnął ręką Piotruś.
— Jak tu mówić z tobą? Skłaniam głowę przed twą cnotą, ale nie poradzę na to, żeś stworzony na męczennika.
Bojarski się skrzywił.
— Nie mówisz mi, o co się pytałem — wybąknął. — Radbym wiedziéć nie jaką biédną, ułomną istotą ja jestem, ale co warto to, z czém wystąpiłem. Co ludzie mówią o tém?
— Troszczysz się o to, co mówią ludzie? — odparł Grochowski — ale naprzód czémże to są dla ciebie ci ludzie? Ogół, moje serce, jest głupi, po-