Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lała się jéj zastanowić nad tém co mogła, a czego nie powinna była odkrywać przed przyjacielem młodości. Oprócz Francuza, wyliczyła mu cały szereg wielbicieli, kilku co się nawet żenić z nią obiecywali.
Wszyscy oni potém pierzchnęli, gdy ją nieszczęście dotknęło.
— Widzisz pani, że jednak ja pozostałem, czém byłem, przyjacielem jéj wiernym — rzekł Bernard.
Popatrzyła na niego milcząca, pomyślała coś, lecz nie odpowiedziała nic.
— Rozpaczać i narzekać — odezwał się Bernard — nie prowadzi do niczego. Mówmy seryo, myślmy o przyszłości; coś należy przedsięwziąć, trzeba się wziąć do czego...
Klara potrząsła głową.
— Naprzód zdrowie trzeba odzyskać — odparła. — Przecież starą i brzydką nie jestem, tylko mnie to nieszczęsne choróbsko tak zmieniło. Jestem pewna, że gdybym przyszła do siebie, jeszcze ludzie zamną latać będą.
Bojarski milcząco ręce załamał.
— Ale do czegóż to prowadzi? — zawołał rozpaczliwie.
— Jakto do czego? — odparła — do tego, aby się zemną ktoś ożenił. Mniejsza o to czy stary, czy młody, ale bogaty być musi. Takie, co mojego palca niewarte, porobiły świetne maryaże.