Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyszła z tą pewnością, że wkrótce nazad tu bodzie powołaną.
— Ale niech jéj panna powié — odezwała się w sieni do przepuszczającéj ją sługi — że ja potém nietylko dziesięć, ale pięć nie dam za te gałgany.
Z boleścią słuchał i przypatrywał się Bernard téj Klarze, takiéj jaką ją cierpienie uczyniło. Zmieniła się, stała daleko mniéj powabną, a w słowach i ruchach zdradzała nawyknienie do obcowania z gminem, który ją teraz otaczał.
W pałacu saskim, na piérwszém piętrze, była to wyszlachetniona obcowaniem z Francuzem istota, mająca jeszcze jakiś urok wytworności, coś wdzięcznego i artystycznie pięknego. Starała się być podobną do wielkiéj pani, do kogoś dobrze wychowanego. Tu brak pierwotny wykształcenia, rubaszność jakaś wiejska wychodziły na wiérzch, czyniąc ją istotą pospolitą i zaledwie na politowanie zasługującą.
Bojarski, który przyszedł pocieszać, nie wiedział od czego począć; obciął nawracać, ale usposobienie gniéwliwe, mściwe usta mu zamykało. Nie poczuwała się do żadnéj winy; ludzie źli, zdrada, intrygi wszystkiemu były winne, a ona ofiarą.
Kilka razy, łagodząc ją, wtrącił coś Bernard, lecz natychmiast wracała do narzekań i przekleństw. Rozpacz, jaka ją ogarniała, nie dozwa-