Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiele. W wesołém więc towarzystwie był to pożądany gość i współbiesiadnik.
Lubili go wszyscy, nazywali go genialnym, lecz nikt się już po nim wielkich rzeczy nie spodziéwał. Zjadał swe życie, nie zachowując nic na jutro.
Od owego niefortunnego spotkania z Klarcią, która przekonała Bernarda, iż ona była jeszcze dla niego niebezpieczną i nabawiła go strachu, unikał on widzenia się z nią. Nie poszedł na teatr, a razy kilka zdaleka ją spostrzegłszy, nie wahał się wymknąć, uciec, aby nie być narażonym na nową pokusę, lub na nieprzyjemne, otwarte wytłumaczenie się, które za obowiązek poczytywał.
Astrea, pochlebiająca sobie, że go potrafi pochwycić, osnuwająca może na tém jakieś plany przyszłości, szukała go nadaremnie, oczekiwała i pogniewała się wkońcu na niewdzięcznika.
Chciała teraz koniecznie złapać go gdzieś, połajać, uczynić mu przykrość; ale nigdzie go spotkać nie mogła. Parę razy przesunął się jéj tak, że go posądziła o umyślną ucieczkę. Rozgniewana, usiłowała się pomścić. Przez kilka dni siadywała na ławeczce w Saskim ogrodzie, spodziéwając się, że może tu go pochwyci.
Długo jednak Bernard unikał właśnie téj przechadzki, mając się na ostrożności. Raz w osta-