Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w okularach krzywo zawsze umieszczonych na nosie małym, trochę już łysy, Piotruś czasem zarywał na cygana... Ubiorem był do nich podobny. Wytarty mocno surdut czarny nigdy się nie zmieniał, a szczelne jego zapinanie zdawało się spowodowane zaniedbaniem reszty ubrania.
Gdzie stał, jak się mieścił, co jadał, o tém nikt nie wiedział; były to jego tajemnice. Adresu swojego nie dawał nikomu. Znajdowano go najpewniéj w oznaczonych godzinach w małéj kawiarence, którą on swoją dziurką nazywał. Zjawiał się rano w biurach redakcyjnych, brał z nich robotę do domu, a bardzo często, gdy była pilną, siadał i wśród gwaru, ze znakomitą przytomnością umysłu, odrazu ją na papiér rzucał.
W téj walce z piérwszemi potrzebami życia, na których zaspokojenie mu nigdy nie starczyło, posądzany o pewne wybryki, które go rujnowały, Piotr był skwaszony, gorzki, niemiły w towarzystwie, a za to, że go nie uznawano, mścił się nielitościwą krytyką na wszystkiém. Słabe strony w każdéj rzeczy, w człowieku i książce, odkrywał najłatwiéj, one jedne go uderzały...
Piękności albo nie czuł, lub stępiony smak nie dawał mu ich ocenić.
Głupia książka więcéj mu daleko sprawiała przyjemności, niż najznakomitsze dzieło.
Lecz w poufałém towarzystwie, gdy był w kil-