Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i uciskało piersi. Nie dał jéj długo czekać na wyznanie.
— Matusiu — rzekł — z hrabiną przyszło do otwartego wytłumaczenia się. Oddawna postrzegałem, że nie była ze mnie kontenta. Dziś, po wymówkach jakie mi uczyniła, podziękowałem jéj...
Profesorowa załamała dłonie, które syn ucałował.
— Aleśmy to przecie przewidywali — rzekł. — Z tego, co się oszczędziło, możemy spokojnie żyć kilka miesięcy, dopóki ja sobie nie znajdę zajęcia. Gwalberta mi serdecznie żal, bo z niego uczynią paniczyka, gdy być mógł zacnym i pożytecznym człowiekiem. Ale, niestety, niéma na to rady.
Matce w téj chwili nie szło wcale o młode hrabiątko, ale o własnego syna. Znowu tedy pozostawali z tą nieszczęsną troską o jutro. Bojarski był tak pewnym, że sobie da radę, iż wcale nie myślał o przyszłości. Pensyjka matki, małe oszczędności wciągu roku uczynione, zapewniały conajmniéj na kilka miesięcy skromne ich utrzymanie. Uspokoiwszy matkę i do późna z nią zabawiwszy, Bojarski powrócił do pałacu i nie schodząc już do salonu, wprost poszedł do swojego mieszkania, gdzie wkrótce znalazł się i Gwalbert, który za nim zatęsknił. Humor matki, uni-