Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czorem jednego dnia Bojarski, zmęczony i smutny, przyszedł do matki, dla któréj teraz godzina odwiédzin jego była jedyną jasną, oczekiwaną, upragnioną.
Z tego co jéj syn opowiadał o domu, w którym się podjął tak wielkich obowiązków, profesorowa więcéj powzięła trwogi, niż radości.
Oboje oni, syn i matka, nie spodziéwali się, ażeby Bojarski mógł się utrzymać na stanowisku trudném i niezawsze dającém się pogodzić z zasadami wyznawanemi przez Bernarda.
Matka nawet nie wiedziała, czy sobie i jemu życzyć tego miała, obawiając się, aby jéj nie zamęczono Bernarda. Opowiadanie o hrabinie przeraziło ją. Zdala starała się ją widziéć w kościele i majestatem wielkiéj pani była olśniona.
Bernard sam z sobą walczył, nie wiedząc czego pragnie. Przez te trzy miesiące chłopaczek się do niego przywiązał i on do wychowańca. Zdawało mu się, że mógłby w tę duszę jeszcze nierozpowitą zasiać zdrowe ziarno.
Tego dnia jednak, po rozmowie z księdzem, w któréj nieuchronne były maleńkie starcia, powziął to przekonanie, iż zostanie grzecznie odprawiony.
Małego Gwalbertka, w którego duszy odbywał się widocznie jakiś proces, zapowiadający przesilenie, niezmiernie żal mu było. Nie mylił się