Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cach, dostatecznie go poznawszy i wiedząc już że on się nie da nawrócić — grzecznie pożegnają go; był do tego przygotowanym.
Tymczasem, choć l’abbé podnosił te „kamienie obrażenia,” te fałszywe doktryny wieku i groził następstwami wychowaniu, w któreby one wsiąkły — on i hrabina wahali się z rozstaniem i odprawą Bojarskiego.
Obejście się jego z chłopaczkiem, łagodność, charakter, którego strony szlachetne tak były wybitne, powaga, sumienność, spokój ducha — jednały mu zaufanie. Obawiano się go utracić. L’abbé nawet przyznawał mu niepospolite przymioty i gotów był zgodzić się na zachowanie go, czuwając tylko, aby nie zawrócił głowy Gwalbertowi mrzonkami i doktrynami ułudnemi.
Hrabina, która już szukała długo i na kilku się zawiodła, znużona nieco, była tego zdania, iż doskonałości niepodobna znaléźć na świecie, a tam, gdzie suma dobrego przewyższa ujemne strony — należało i tém się zadowolić.
Znając dobrze świat i ludzi, czuła już, że wstępnym bojem Bojarskiego ani nawrócić, ani zmienić nie było można; lecz pochlebiała, że nieznaczny, powolny wpływ atmosfery domowéj musi oddziałać na Bernarda i naprowadzi go na prawą drogę.
Trzymiesięczna próba dobiegała do końca. Wie-