Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

opowiadając poswojemu historyą ludzi, spoczywających pod niemi. Najwspanialsze z nich jadła już rdza i pokrywały mchy zapomnienia, wiele skromniejszych odżywiały kwiaty i wieńce.
Profesora grób w skromnym, dalekim kąteczku, utrzymywany był przez syna i wdowę z tém staraniem, które miłości gorącéj dowodziły. Nie mogli mu postawić pomnika, ale się nie chcieli prostym krzyżem ograniczyć. Profesorowa sprzedała jakiś po babuni odziedziczony szal stary, który miał wartość pewną, poświęciła ubogie swe klejnoty, zebrała co mogła i zakupiła kamień, który na podstawie oparty, zabezpieczony od słoty, miał pamięć zacnego człowieka podać potomnym.
Drewniane sztachetki opasywały ciasny skrawek zakupionéj ziemi, okrytéj kwiatami.
Jak winowajca, z głową spuszczoną, ukląkł Bernard przy mogile... W duszy swéj rozmawiał z cieniem, który ożywiał złożone tu zwłoki.
— Jestem winien, ojcze, i przychodzę skruszony wyznać to przed tobą — mówił w sobie, łzy ocierając z oczu. — Niegodnym się stałem ciebie i imienia syna twojego. Popełniłem błąd, którym się brzydzę, i przychodzę tu, u stóp twoich, ponowić przysięgę, że słabości nie ulegnę więcéj... Oczy mi się otworzyły. Vitam impendere vero! to była zasada twoja, która moją téż być powinna.