Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wzruszenie wewnętrzne było tak silne, tak opanowało go, iż wyrzuciwszy precz dany sobie bilet, poprzysiągł naprzód sobie, iż noga jego nie postanie więcéj u Klary.
Ale na tém niedość mu było.
Czuł że zawinił przeciwko zmarłemu ojcu, który zszedł spokojnie do grobu, pewien, iż syn od uznanych i wpojonych zasad nie odstąpi i im się nie sprzeciwi.
Cześć, jaką miał dla pamięci ojca, chwilową tę egzaltacyą spotęgowała jeszcze. Nie myśląc już o tém, że matka, czekając na niego, mogła być niespokojną, chwycił piérwszą wolną dorożkę i kazał się wieźć na Powązki, do grobu ojcu.
Tu na mogile chciał cień jego przebłagać za słabość i uroczyście ponowić przysięgę nieschodzenia nigdy z téj drogi, którą sobie wytknął na całe życie.
Ktoby był naówczas widział Bojarskiego pogrążonego w sobie, zrozpaczonego, pośpieszającego ku cmentarzowi, nigdyby się był nie mógł domyśléć, że tak napozór błahy powód roznamiętnił i pognębił do tego stopnia biédnego Bernarda. Pozostawiwszy dorożkę u wrót, pośpiesznym krokiem, znajomą ścieżyną, pobiegł do grobu profesora.
Dzień był jasny, pogodny, cmentarz pusty, pełen ptactwa... grobowce stały światłem oblane,