Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Astrea błysnęła okiem ku niemu, minkę ułożyła dwuznaczną, spuściła potém wejrzenie na białe swe rączki, całe okryte ślicznemi pierścieniami, które żywo zsuwała z paluszków napół i nanowo je wkładała.
Rozmowa, dla Bernarda bardzo przykra, byłaby się przeciągnęła dłużéj, gdyby w téj chwili mężczyzna łysy, rysów arystokratycznych, niemłody, ale bardzo wykwintnie i młodo ubrany — nie wszedł do salonu.
Zimném głowy poruszeniem, zmieniona nagle, Klarcia pożegnała Bojarskiego, który wysunął się i wyszedł. Za sobą słyszał w salonie natychmiast rozpoczętą francuską rozmowę. W przedpokoju stał kamerdyner w liberyi, a przed gankiem piękny powóz, zaprzężony parą koni tak ustrojonych elegancko, jak ich właściciel.
Wyszedłszy w ulicę, Bernard odetchnął, jakby mu wielkie brzemię spadło z piersi. Nimby powrócił do matki, potrzebował zabrać myśli, zrobić rachunek zaniepokojonego sumienia.
Nierad był z siebie; okazał się zanadto słabym i pobłażającym, nie powiedział Klarci co był powinien, uległ urokowi jéj wdzięku... Miał to sobie do wyrzucenia. Krew obléwała mu twarz, wstydził się tego pokonania wejrzeniem i szczebiotliwością, tego przemilczenia prawdy.
Klarcia mu się wydawała uroczą, ale obudzała